Zaczęłam drżeć i nawet nie wiem
kiedy z moich oczu popłynęły łzy. Czułam, że muszę wybiec, nie
miałam czasu zastanawiać się nad większością słów
napisanych przez autora podającego się za kobietę, która
mnie urodziła. W mojej głowie echem odbijało się: moja kochana
córeczko, kocham cię.
- To tylko
paskudny żart – powtarzałam sobie w drodze do domu, ocierając
mokre policzki rękawem. Była to syzyfowa praca, gdyż słonych
kropli wciąż przybywało.
Po
dotarciu do swojego pokoju, rzuciłam się na łóżko.
Szlochałam, nie potrafiłam tego powstrzymać. Tęsknota, którą
próbowałam schować w głębinach mojego serca powróciła,
by z ogromną siłą uderzyć w najczulszy punkt. Świat się dla
mnie zatrzymał, nie wiem ile czasu spędziłam, przytulając do
siebie misia, którego dostałam na pierwsze urodziny od mamy.
Wciąż dukając niczym mantrę dwa magiczne słowa kocham
cię.
- Kogo mam
zabić? - ktoś za moimi plecami odezwał się poważnym tonem.
- Co? - dopiero
teraz zauważyłam, że w progu stoi Tommy.
- No który
chłopak doprowadził cię do tego stanu? - zapytał, wpatrując się
we mnie z uwagą i troską.
- Ja
... ja nie wiem – odparłam zgodnie z prawdą. Nie byłam pewna,
kto napisał ten list. Może mama, albo to szkolna elitka
zabawiała się moim kosztem.
Wszyscy wiedzieli, że za dwa miesiące mija magiczna i jakże
przykra dla mnie piętnasta rocznica.
- Dowiem się
tego, a potem... - tajemniczo się uśmiechnął – no już ja
sobie porozmawiam z tym gagatkiem.
- To nikt ważny,
naprawdę – wysiliłam się na uśmiech.
- Nikt ważny? -
uniósł brew – to czemu wciąż powtarzałaś, że go
kochasz?
- Wiesz na co
miałabym teraz ochotę? - spróbowałam zmienić temat i
udało się, bo wujek nic nie mówiąc skierował się do
kuchni.
- Miętowe, z
podwójną bitą śmietaną i polewą czekoladową? - wychylił
głowę zza drzwi.
- Mhm –
mruknęłam.
- Oj, pójdzie
ci w boczki – zaśmiał się serdecznie – ale lody są najlepsze
na złamane serce. Z doświadczenia wiem co mówię.
Skorzystałam z
chwili samotności i ponownie przeczytałam list, tym razem zwracając
uwagę na każde słowo. Treść niestety była niekompletna, więc
posiadałam jedynie strzępy informacji. Tylko jedna rzecz była
pewna: najlepiej nie mówić o tym nikomu. Schowałam wiadomość
do szuflady w biurku i postanowiłam się odświeżyć. Moje odbicie
było koszmarne: czerwone, spuchnięte oczy, policzki pokryte
maskarą, która spłynęła z rzęs, rozczochrane włosy.
Rozczesałam się, umyłam, została tylko opuchlizna. Zdecydowałam
zatem, że pozbędę się jej starym, sprawdzonym trikiem.
- Wujku?-
zawołałam głośno.
- Tak?- dobiegł
mnie głos z kuchni.
- Mógłbyś
mi przynieść dwa plasterki zielonego ogórka?
- Do lodów?!
– w jego tonie dało się wyczuć zdezorientowanie.
- Nie, po prostu
przeczytałam w internecie, że ... - w tej chwili mnie oświeciło
– bingo – dodałam szeptem.
Dlaczego nie
pomyślałam o tym wcześniej? Internet, źródło wiedzy.
Gdzie szukać informacji, jak nie tam? Znalazłam laptopa, który
błąkał się gdzieś w torbie i wstukałam w google hasło legenda
Barnville. Przeleciałam wzrokiem kilka pierwszych stron, ale nic
mnie nie usatysfakcjonowało.
- Czarne koty,
magia, czarodzieje, baśnie, zbiór legend... – czytałam na
głos – o pięknie, 843 legendy i znajdź tu coś o naszym
zatęchłym miasteczku – westchnęłam podirytowana.
- Czego
szukasz?! - w drzwiach stał nieco wzburzony Tommy, trzymając w
ręku pucharek z deserem.
- Ja ... Tommy,
bo ja ... - nie wiedziałam, co powiedzieć. Jedyna wymówka,
jaka przychodziła mi na myśl, to praca domowa, ale to byłoby
żenujące. Postanowiłam więc powiedzieć prawdę, albo
przynajmniej półprawdę. – Martwię się, bo za dwa
miesiące mija piętnaście lat, a wiesz, co mówią ludzie.
- Tutejsi
ludzie, traktują słowa jak tlen, Amy. Muszą coś mówić,
bo inaczej uduszą się w tych swoich nudnych światach, klatkach,
przepełnionych jadem zazdrości. Wymyślają więc różne
historie i plotki, żeby innym żyło się tak samo źle. Nie możesz
się nimi przejmować – rzekł, położył naczynia na biurku i
objął mnie ramieniem.
- Tak, ale nie
uważasz, że jej nagłe zniknięcie było dziwne? - starałam się
doszukać prawdy w jego oczach.
- Nie – wydał
mi się szczery – wiesz, Chloe była dość – wyraźnie szukał
jakiegoś eufemizmu, żeby wypowiedzieć to, co w tym domu było
zakazane – specyficzną osobą. Zakręconą, nadpobudliwą i
kolorową. Kiedy ze mną rozmawiała, zawsze się uśmiechała,
miałem wrażenie, że z jej ust płynie tęcza. Przebywając w domu
ożywiała go swoim perlistym śmiechem, tak było od zawsze. Od
zawsze też marzyła, żeby się stąd wyrwać, ale ... -- podrapał
się po czole.
- Ale urodziłam
się ja – dokończyłam za niego. - Byłam kłodą na jej drodze
do marzeń.
- Posłuchaj,
moja kochana siostrzenico– ujął moją twarz w dłonie i patrzył
w moje oczy tak głęboko, iż czułam, jak czyta z mojej duszy
niczym z otwartej księgi – wciąż powtarzała, że jesteś
najlepszym, co mogło ją spotkać
- To dlaczego
znikła?! - wstałam, odrzuciwszy wpierw jego ręce. - Nie widzisz,
że tu nic do siebie nie pasuje?!- moje oczy zaszły łzami. - Czy
ktoś w ogóle się zastanawiał, co się z nią dzieje?
- Amy,
wystarczy! Myślisz, że tylko ty za nią tęsknisz? – jego mina
wyrażała nieprawdopodobny ból i żal, było mi wstyd, że
się w porę nie zamknęłam. – Przez wszystkie lata zastanawiałem
się, gdzie może być, czy...- wpatrywał się w buty, jakby to one
były adresatem wypowiedzi – czy jeszcze żyje. Policja szukała
jej przez kilka miesięcy, zatrudniliśmy trzech najlepszych
detektywów, którzy z dnia na dzień zmieniali swoje
teorie. Spadła z klifu, proszę pana. Utonęła w pobliskim
jeziorze. Jeszcze chwila, a dowiedziałbym się, że wynajęła
rakietę i poleciała na księżyc. Do cholery – zaklął – co
więcej mogłem zrobić?! Wynająłem nawet wróżkę, choć
wiesz, że nie wierze w magię, a ona mówiła coś o
wampirach, wilkołakach, czy innych potworach. Babcia powtarzała,
żeby jej nie szukać, że to tylko dodatkowy ból, a ja
niczym głupiec wierzyłem, że kiedyś stanie w drzwiach i powie:
żałuje, że wyjechałam. Kochałem ją, Amy, kochałem tak
samo, jak kocham ciebie, jesteś dla mnie niczym córka i nie
chcę, żebyś się w to zagłębiała, nie chcę, żeby cię
bolało, tak jak mnie.
- Tommy,
przepraszam! – rzuciłam mu się w ramiona- Przepraszam, że
jestem pieprzoną egoistką i nie potrafiłam cię zrozumieć.
- Damy nie
używają takich słów. – kiedy pogroził mi palcem, jego
twarz rozjaśnił uśmiech– A teraz – lekko mnie od siebie
odepchnął – pozwól, że coś ci pokaże. Chodź za mną!
– udał się w kierunku drabinki na strych.
Nie byłam tam,
odkąd skończyłam 6 lat. Wspięłam się zręcznie po drewnianych
szczeblach i już stałam na starej, w moim odczuciu dość
niepewnej, zbitej z desek podłodze. Zapach drewna, staroci oraz
wilgoci wcisnął się nieproszony w moje nozdrza. Nie był
nieprzyjemny, ale przywoływał wspomnienia, które
zniekształcone przetrwały w mojej głowie.
Ciepły, sierpniowy wieczór,
wesoło trzaskający ogień w kominku, gwar rozmów przy stole,
śmiechy, zapach świeżo zaparzonej kawy, dwie osoby siedzą
dywanie.
- Ja będę złym smokiem, a ty
śliczną królewną, dobrze?- pyta mała dziewczynka. Iskry
nadziei tlą się w jej dużych, szarobłękitnych oczach.
- Znowu mam być dziewczynką?
Nie, nie tym razem! - odpowiada młody mężczyzna – Och, Amy, nie
patrz tak na mnie... - wzdycha i ukazuje rząd prostych zębów,
kiedy się uśmiecha – poddaję się. Zły smoku, proszę nie
zjadaj mnie – naśladuje kobiecy głos, a jego towarzyszka wybucha
gromkim śmiechem.
- Jesteś wspaniały, chciałabym,
żebyś był moim tatą, wujku.
Tommy wziął
jakieś wielkie, kartonowe pudło, przetarł ręką grubą warstwę
kurzu, kaszlnął i podał mi gruby zeszyt. Nie wiedziałam o co
chodzi, ale mu ufałam, kochałam go jak ojca, którego nigdy
nie miałam.
- Otwórz,
kiedy będziesz miała ochotę się czegoś o niej dowiedzieć.
W odpowiedzi
pokiwałam tylko głową i poszłam do swojego pokoju, w dłoni
dzierżąc przedmiot należący niegdyś do Chloe Coots. Wygodnie
rozsiadłam się w fotelu, przez dłuższą chwilę z niepewnością
obserwując bladoróżową okładkę. Na jej środku staranne
złote litery tworzyły imię właścicielki. Powoli przesunęłam
palcem po napisie. Im bliżej byłam poznania mamy, tym bardziej
chciałam wyrzucić ten pamiętnik do kosza. Niepewność targała
mną niczym wichura gałęziami drzew. Jednak zrobiłam to. Zatopiłam
się w jej słowach.
Zauważyłam, że
jest między nami tyle podobieństw. Podobne poglądy, dusza artysty,
pragnienie wolności. Kiedy Skończyłam czytać, zegar wybił
godzinę 22. Nie miałam pojęcia, iż rozmyślanie o mamie,
legendzie oraz liście pochłonęły mnie tak bardzo, że zapomniałam
o Bożym świecie. Po tak emocjonalnym dniu chciałam już znaleźć
się w łóżku, w końcu nazajutrz czekała mnie szkoła.
Mechanicznie odłożyłam zeszyt mamy na półce i już miałam
wyjść z pokoju, kiedy dostrzegłam roztopione lody, pokrywające
całą powierzchnię blatu, a teraz także pamiętnik. Przerażenie
sprawiło, że przestałam logicznie myśleć. Instynktownie
zrzuciłam przedmiot mojej matki na ziemię i pobiegłam po szmatkę,
aby go wyczyścić. Niestety kartki się posklejały. Delikatnie je
rozdzielałam, niemal wszystkie odchodziły od siebie z łatwością,
jedynie dwie niesforne za nic nie chciały się od siebie odkleić.
Wpadłam na pomysł, żeby rozciąć ich krawędzie, bo środek
wydawał się nietknięty przez miętowe pyszności. Jak się
okazało- miałam rację, tylko brzegi były złączone. Jedyne co
mnie zaskoczyło, to kawałek papieru, który był ukryty
między posklejanymi stronami.
♥♥♥
Dziękuję! Dziękuję za każdy komentarz, za każdą ocenę, za każde miłe słowo, za konstruktywną krytykę i za wszystko! Wasza obecność jest dla mnie największą motywacją. :)
Niby nie ma nic
przełomowego w tej notce, ale może ktoś zauważył coś w
liście... Otóż w tym szaleństwie jest metoda, kto czytał
„szatana z siódmej klasy” na pewno coś znajdzie, kto nie
– musi zaczekać do następnego rozdziału.
Pozdrawiam,
Anonimowa.