.

środa, 22 stycznia 2014

Rozdział 3 "Jak wiele tajemnic zdradzają przedmioty?"

               Rosemarry była jedyną kawiarenką w naszym miasteczku. Uwielbiałyśmy z Cru przesiadywać tam całymi godzinami, plotkować o facetach, obgadywać elitkę, śmiać się aż do łez, ze wspomnień, powtarzanych już tysiące razy. Sama kawiarnia była urządzona dość skromnie, ale bardzo schludnie i estetycznie. Naprzeciw wejścia, tuż przy ścianie znajdował się podłużny bar, w kolorze mahoniu, przy nim kilka wysokich krzeseł w odcieniu wiśni, a palisander na podłodze idealnie komponował się ze ścianami, pokrytymi białą tapetą. Okrągłe stoliki zajmowały centralną część sali, wybrałam jeden z nich, zgarniając po drodze Cień wiatru z wielkiego regału stojącego przy oknie. Po drodze omiotłam spojrzeniem wszystkie zdjęcia znajdujące się na ścianach. Twarze na portretach były takie znajome – jedna z nich należała do mojego sąsiada, inna do przyjaciółki z dzieciństwa, pozostałe znałam z widzenia. To nadawało miejscu intymnego klimatu. Usiadłam na wygodnym, obitym białą skórą fotelu i w oczekiwaniu na Cru zajęłam się lekturą. Do mojego stolika podeszła uśmiechnięta, długonoga kelnerka.
     -  Witam. Podać coś?
     -  Na razie menu, czekam na kogoś – odparłam i powróciłam do Daniela Sempre, Juliana Caraxa i mrocznej historii.
               Czy to nie zabawne – pomyślałam – jeszcze niedawno była to bajeczka, te wszystkie tajemnice, niebezpieczne zagadki, jak dotąd były czymś, co zdarza się wyłącznie ludziom z papieru i atramentu, nie tym z krwi i kości. Włożyłam rękę do kieszeni i ścisnęłam list, aby upewnić się, że nie zwariowałam, że to wszystko nie są złudzenia. Tak było mi łatwiej, nie musiałam nic mówić, wystarczyło pokazać świstek. Usłyszałam szmer odsuwanego krzesła, zerknęłam znad książki i mój wzrok napotkał te piękne, tak dobrze mi znane, bursztynowe oczy.
     -  Jesteś – rzekłam spokojnie, posyłając Cru promienny uśmiech.
     -  To był okropny dzień! - westchnęła, rozsiadając się na fotelu.
     -  Co tam jeden dzień, to był okropny tydzień!
     -  Znów ze mnie kpisz? - przymrużyła oczy i wymierzyła we mnie wskazujący palec.
     -  Nie, Cru – oznajmiłam – to był naprawdę okropny tydzień.
     -  Zacznijmy od tego, że spóźniłaś się na francuski, a to jedyna lekcja, którą mamy razem, więc musisz mi się wytłumaczyć! Poza tym, słyszałam o tym, że dostałaś karę, och ty mały buntowniku! – zalotnie mrugnęła okiem. – Ponoć miziałaś się z chłopakiem. Kto to był? Chyba nie Mark – jęknęła z obrzydzeniem.
               Mark to chłopak z równoległej klasy, który od lat się za mną uganiał. Był miły, trochę przygłupi, ale miał w sobie wiele dobra, byłam tego pewna. Czasem robiło mi się go żal, ale tylko przez chwilę. Kiedy zaczesywał swoją tłustą grzywkę i ocierał rękę w spodnie - wstręt górował nad empatią.
     -  Zacznijmy od początku. Spóźniłam się na francuski, bo byłam na dywaniku u dyrektora. Jeśli chcesz, to krzycz na niego albo najlepiej na tego całego Williama – przewróciłam oczami na wspomnienie o brunecie. – To wszystko jego wina!
     -  Kto to William? - zapytała z zaciekawieniem - To jakiś przystojniak?
     -  Nie! - odpowiedziałam automatycznie, ale chwilę później w mojej głowie odnowił się zarys jego szczęki i błysk w zielonych oczach.
     -  Rozmarzyłaś się! - uśmiechnęła się z satysfakcją.
     -  Dobra, może i nie wyglądał najgorzej, ale jest totalnym impertynentem! 
     -  Imperżeco? - uniosła brew.
     -  Chamem! Prostakiem! - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, potrzebowałam kilku głębokich oddechów, żeby się uspokoić. - Włamał się do klasy pana Be, chciał mnie nastraszyć i okłamał dyrektora! Przez niego muszę zostawać w szkole do późna, żeby posprzątać po próbach. Sama wiesz, jaki bałagan potrafimy zrobić!
     -  Mrau, niegrzeczny – Cru przygryzła wargę – lubię takich!
     -  Cru, to nie wszystko. Muszę ci o czymś powiedzieć – spoważniałam całkowicie.
     -  Coś się stało? - wyglądała na naprawdę zmartwioną.
     -  Właściwie to – rzuciłam świstek na stół – trochę się pokomplikowało. Dostałam list.
     -  Miłosny? - z zaciekawieniem wodziła wzrokiem po kartce papieru.
     -  Ostrzegawczy! Od ... - zawahałam się – od mojej... matki - wyszeptałam.
               Ostatnie słowa zawisły między nami, tworząc gruby mur, przez który nic nie mogło się przebić. W stresującym momencie oczekiwania na reakcję, skupiłam całą swoją uwagę na blondynce, która krzątała się, zbierając pozostawione na stolikach talerze. Każdy jej ruch, napinanie i rozluźnianie mięśni, miały nieco odwrócić moją uwagę od dość nieprzeniknionej miny Cru. Rozchyliła usta, byłam pewna, że wydobędą się z nich jakieś słowa, albo chociaż dźwięki, ale nic. Siedziała i wpatrywała się we mnie, przypominając nieco rybę. Dopiero po kilku minutach odważyła się:
     -  Ona napisała, że ...
     -  Czytałam to – zakomunikowałam obojętnie - Myślałam, że to żart, ale potem przez przypadek znalazłam coś jeszcze – podałam jej wierszyk.
     -  Nie rozumiem, czy to jakiś szyfr?
               Z zainteresowaniem przyglądała się przedmiotowi, obracając go i dokładnie sprawdzając jego fakturę.
     -  Tak. Ten wpis jest zupełnie inny od pozostałych, poza tym został ukryty pomiędzy sklejonymi kartami.                 Zbliżyła twarz do papieru tak, że dotykała go czubkiem nosa. Przez chwile trwała nieruchomo w takiej pozycji. Nagle uniosła kącik ust do góry, pomimo tego, że starała się ukryć dumę ze względu na okoliczności, widziałam, że była z siebie zadowolona.
     -  Chodzi o lustro, prawda?
                Nie mogłam w to uwierzyć. W prawdzie moja przyjaciółka była uzależniona od seriali kryminalnych, ale to, co mnie zajęło wiele godzin, ona spostrzegła w kilka minut.
     -  Jak? - zdołałam wydukać jedynie tę monosylabę.
     -  Przecież to akrostych. Wiesz ilu hollywoodzkich zabójców bawi się tak z policjantami? Szczególnie tych tradycjonalistów. To, że wciąż oglądam telewizję nie znaczy, że leniuchuję. Ja po prostu łączę przyjemne z pożytecznym.
                I w tym właśnie momencie do głowy wpadł mi szalony pomysł, nie przemyślawszy ani „za”, ani „przeciw” z moich ust wyrwał się ton błagalny, pełen naiwnej nadziei:
     -  Pomożesz mi Cru? Pomożesz rozwikłać zagadkę?
                 Z wielką trwogą wpatrywałam się w nieodgadnioną głębię jej oczu, w której z sekundy na sekundę dostrzegałam coraz wyraźniejszą iskrę ekscytacji i podniecenia.
     -  Myślałam, że nigdy nie zapytasz! - usłyszałam w odpowiedzi.
                 Mogłam się tego spodziewać. Cru kochała zagadki i tajemnice, znała kilkadziesiąt legend, którymi – kiedy byłyśmy małe – raczyła nas na biwaku. Najczęściej wybierała te straszne, kończyła w momencie popełniania najgorszej zbrodni i jak gdyby nigdy nic kładła się spać, a ja targana najróżniejszymi podejrzeniami, dostawałam gęsiej skórki, kiedy tylko wiatr poruszył naszym namiotem. Zawsze podziwiałam ją za odwagę i niespełna rok temu się do tego przyznałam, ale w odpowiedzi usłyszałam coś dziwnego: „Nawet nie wiesz, jak często napawa mnie strach”. Potem nie chciała o tym mówić, więc i ja nie drążyłam tematu, bo nie było potrzeby. Choć męczyła mnie chora, niezaspokojona ciekawość, czego może się bać ta dziewczyna, która drwi nawet ze śmierci. „Naszym odgórnym celem, moja droga Mandy, jest to, żeby umrzeć. Tak, właśnie po to się rodzisz. Nie po to, żeby mieć rodzinę, bo nie wszyscy ją mają. Nie po to, żeby pracować – nie wszyscy pracują. Lecz wszyscy umierają i to pozostaje niezmienne od tysięcy lat. Obawa przed śmiercią jest głupia i niepotrzebna. To tak, jakbym zasypiała, bojąc się, że odpocznę, zdążała gdzieś, bojąc się, że tam dojdę, to idiotyczne, nie można bać się oczywistego!” - powtarzała mi, gdy nie chciałam wsiąść do kolejki górskiej lub zrobić czegoś bardziej ryzykownego. Myślę, że to dlatego zostałyśmy przyjaciółkami – ja z natury strachliwa i ostrożna oraz Cru – najbardziej roztrzepana, ale i odważna osoba na świecie. Mogłyśmy dawać sobie nawzajem to, co było w nas najlepsze. I tak ja pilnowałam, żeby się przypadkowo nie zabiła, a ona zmuszała mnie do życia.
               W domu przeszukałyśmy każdy zakamarek, zajrzałyśmy na strych, do starego pokoju mamy, który nadal stał nietknięty, do szafek w łazience, a nawet do piwnicy. W sumie znalazłyśmy ponad dwadzieścia luster. Po odrzuceniu tych, które zostały kupione w przeciągu ostatnich 15 lat zostało nam tylko sześć. Trzy zwierciadełka, puderniczka, duże łazienkowe, z grubą, drewnianą ramą i jedno w pozytywce. Cru zaproponowała, żebyśmy odbiły w lustrze wiersz, ale nie powstało z tego nic logicznego. Następnie obie wymownie spojrzałyśmy na wielkie lustro łazienkowe. Położyłam je na stole i przejechałam dłonią po całej powierzchni, sprawdzając rysy i zagłębienia. Dokładnie przyglądnęłam się tyłowi, oraz miejscu pomiędzy gładką taflą, a chropowatą brzozą. Nie znalazłyśmy nic, co wzbudziłoby nasze podejrzenia.
     -  Czego my w ogóle szukamy, Mandy? - zapytała zniecierpliwionym tonem.
     -  Skąd mam to wiedzieć? Przekazałam ci wszystko, co sama wiem - odparłam nieco przytłoczona całą tą sytuacją.
                Dalej wcale nie było lepiej. Żaden z przedmiotów nic nam nie powiedział. Narobiłyśmy tylko hałasu tłukąc pozytywkę. Przywołany rumorem Tommy zmarszczył czoło pocierając kark w zakłopotaniu.          -  Nie to, żeby mnie obchodziło, co dziś robi klub CIA (Cru i Amy), ale mogłybyście nie rujnować naszego domu?
     -  Chciałam znaleźć jakąś pamiątkę, coś co będę mogła zabierać ze sobą gdzie tylko zechce, wkleić jej zdjęcie i patrzeć na jej twarz za każdym razem, kiedy zrobi mi się smutno, albo dzielić się z nią sukcesami – odparłam.
               Tomy kucnął nad rozsypanymi przedmiotami, podniósł jeden z nich, zważył w ręce, po czym kładąc na stole wyszczerzył zęby w przyjaznym uśmiechu.
     -  To było jej ulubione – wskazał na półokrągłe, srebrne zwierciadełko, z wygrawerowanym napisem prawdopodobnie w łacinie. Nie było jakoś szczególnie zdobione, samotny kamień błąkał się gdzieś w środku rączki. Długo wpatrywałam się w szlachetną głębie błękitu, lecz nie zdołałam odgadnąć jego nazwy. Wujek podążył za moim wzrokiem.
     -  To szafir – wyjaśnił. - Ach jaki to zabawny zbieg okoliczności, że pamiątką po twojej matce ma być właśnie lustro!
     -  Zbieg okoliczności, dlaczego?
 Wytrzeszczyłam oczy, nie mogłam tego powstrzymać. Tak bardzo chciałam się dowiedzieć o co chodzi. Być może coś, co powie mi Tommy będzie ważne dla naszych poszukiwań. Te kilka sekund dłużyło się niemiłosiernie, dzieląc mnie od upragnionych informacji. Aż wreszcie otworzył usta, z których, niczym słodka melodia, wyrwało się kilka dźwięków.
     -  Chodzi o to, iż Chloe zwykła mawiać...

                                                                     * * *

No właśnie, co zwykła mawiać Chloe? :)
Wiem, w rozdziale jest mało akcji, dużo rozmów, ale to zmieni się już wkrótce, gdyż w następnym rozdziale trochę się podzieje.
Kolejna zmiana imidżu, na lepsze, czy na gorsze?
Jeszcze nie wiem, jak chcę, żeby mój blog wyglądał, ale
"kobieta zmienną jest",
i
"tylko krowa nie zmienia poglądów"! ;D
Bardzo dziękuję pewnej szczerej osóbce, która pomaga mi we wszystkim - tak Giździe, mówię o Tobie! :*
Jeszcze raz stokrotne dzięki za twoje rady, szczerą (aż do bólu) krytykę i w ogóle! :)
Chcę podziękować też komentatorom, za krytykę, za pochwały, ale proszę - nie reklamujcie się tu w nachalny sposób ...
Przykładem niech będzie dla was DIAWERIA, która jest bardzo nienachalna i jej reklamy to 1/15 postu, a nie 1/2 - tak trzymaj :)

Pozdrawiam,
a tu pioseneczka: