.

niedziela, 29 września 2013

Rozdział 1 „Czy jest jakiś sens w bełkocie szaleńca?”

               Zaczęłam drżeć i nawet nie wiem kiedy z moich oczu popłynęły łzy. Czułam, że muszę wybiec, nie miałam czasu zastanawiać się nad większością słów napisanych przez autora podającego się za kobietę, która mnie urodziła. W mojej głowie echem odbijało się: moja kochana córeczko, kocham cię.
 - To tylko paskudny żart – powtarzałam sobie w drodze do domu, ocierając mokre policzki rękawem. Była to syzyfowa praca, gdyż słonych kropli wciąż przybywało.
               Po dotarciu do swojego pokoju, rzuciłam się na łóżko. Szlochałam, nie potrafiłam tego powstrzymać. Tęsknota, którą próbowałam schować w głębinach mojego serca powróciła, by z ogromną siłą uderzyć w najczulszy punkt. Świat się dla mnie zatrzymał, nie wiem ile czasu spędziłam, przytulając do siebie misia, którego dostałam na pierwsze urodziny od mamy. Wciąż dukając niczym mantrę dwa magiczne słowa kocham cię.
 - Kogo mam zabić? - ktoś za moimi plecami odezwał się poważnym tonem.
 - Co? - dopiero teraz zauważyłam, że w progu stoi Tommy.
 - No który chłopak doprowadził cię do tego stanu? - zapytał, wpatrując się we mnie z uwagą i troską.
 - Ja ... ja nie wiem – odparłam zgodnie z prawdą. Nie byłam pewna, kto napisał ten list. Może mama, albo to szkolna elitka zabawiała się moim kosztem. Wszyscy wiedzieli, że za dwa miesiące mija magiczna i jakże przykra dla mnie piętnasta rocznica.
 - Dowiem się tego, a potem... - tajemniczo się uśmiechnął – no już ja sobie porozmawiam z tym gagatkiem.
 - To nikt ważny, naprawdę – wysiliłam się na uśmiech.
 - Nikt ważny? - uniósł brew – to czemu wciąż powtarzałaś, że go kochasz?
 - Wiesz na co miałabym teraz ochotę? - spróbowałam zmienić temat i udało się, bo wujek nic nie mówiąc skierował się do kuchni.
 - Miętowe, z podwójną bitą śmietaną i polewą czekoladową? - wychylił głowę zza drzwi.
 - Mhm – mruknęłam.
 - Oj, pójdzie ci w boczki – zaśmiał się serdecznie – ale lody są najlepsze na złamane serce. Z doświadczenia wiem co mówię.
               Skorzystałam z chwili samotności i ponownie przeczytałam list, tym razem zwracając uwagę na każde słowo. Treść niestety była niekompletna, więc posiadałam jedynie strzępy informacji. Tylko jedna rzecz była pewna: najlepiej nie mówić o tym nikomu. Schowałam wiadomość do szuflady w biurku i postanowiłam się odświeżyć. Moje odbicie było koszmarne: czerwone, spuchnięte oczy, policzki pokryte maskarą, która spłynęła z rzęs, rozczochrane włosy. Rozczesałam się, umyłam, została tylko opuchlizna. Zdecydowałam zatem, że pozbędę się jej starym, sprawdzonym trikiem.
 - Wujku?- zawołałam głośno.
 - Tak?- dobiegł mnie głos z kuchni.
 - Mógłbyś mi przynieść dwa plasterki zielonego ogórka?
 - Do lodów?! – w jego tonie dało się wyczuć zdezorientowanie.
 - Nie, po prostu przeczytałam w internecie, że ... - w tej chwili mnie oświeciło – bingo – dodałam szeptem.
Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? Internet, źródło wiedzy. Gdzie szukać informacji, jak nie tam? Znalazłam laptopa, który błąkał się gdzieś w torbie i wstukałam w google hasło legenda Barnville. Przeleciałam wzrokiem kilka pierwszych stron, ale nic mnie nie usatysfakcjonowało.
 - Czarne koty, magia, czarodzieje, baśnie, zbiór legend... – czytałam na głos – o pięknie, 843 legendy i znajdź tu coś o naszym zatęchłym miasteczku – westchnęłam podirytowana.
 - Czego szukasz?! - w drzwiach stał nieco wzburzony Tommy, trzymając w ręku pucharek z deserem.
 - Ja ... Tommy, bo ja ... - nie wiedziałam, co powiedzieć. Jedyna wymówka, jaka przychodziła mi na myśl, to praca domowa, ale to byłoby żenujące. Postanowiłam więc powiedzieć prawdę, albo przynajmniej półprawdę. – Martwię się, bo za dwa miesiące mija piętnaście lat, a wiesz, co mówią ludzie.
 - Tutejsi ludzie, traktują słowa jak tlen, Amy. Muszą coś mówić, bo inaczej uduszą się w tych swoich nudnych światach, klatkach, przepełnionych jadem zazdrości. Wymyślają więc różne historie i plotki, żeby innym żyło się tak samo źle. Nie możesz się nimi przejmować – rzekł, położył naczynia na biurku i objął mnie ramieniem.
 - Tak, ale nie uważasz, że jej nagłe zniknięcie było dziwne? - starałam się doszukać prawdy w jego oczach.
 - Nie – wydał mi się szczery – wiesz, Chloe była dość – wyraźnie szukał jakiegoś eufemizmu, żeby wypowiedzieć to, co w tym domu było zakazane – specyficzną osobą. Zakręconą, nadpobudliwą i kolorową. Kiedy ze mną rozmawiała, zawsze się uśmiechała, miałem wrażenie, że z jej ust płynie tęcza. Przebywając w domu ożywiała go swoim perlistym śmiechem, tak było od zawsze. Od zawsze też marzyła, żeby się stąd wyrwać, ale ... -- podrapał się po czole.
 - Ale urodziłam się ja – dokończyłam za niego. - Byłam kłodą na jej drodze do marzeń.
 - Posłuchaj, moja kochana siostrzenico– ujął moją twarz w dłonie i patrzył w moje oczy tak głęboko, iż czułam, jak czyta z mojej duszy niczym z otwartej księgi – wciąż powtarzała, że jesteś najlepszym, co mogło ją spotkać
 - To dlaczego znikła?! - wstałam, odrzuciwszy wpierw jego ręce. - Nie widzisz, że tu nic do siebie nie pasuje?!- moje oczy zaszły łzami. - Czy ktoś w ogóle się zastanawiał, co się z nią dzieje?
 - Amy, wystarczy! Myślisz, że tylko ty za nią tęsknisz? – jego mina wyrażała nieprawdopodobny ból i żal, było mi wstyd, że się w porę nie zamknęłam. – Przez wszystkie lata zastanawiałem się, gdzie może być, czy...- wpatrywał się w buty, jakby to one były adresatem wypowiedzi – czy jeszcze żyje. Policja szukała jej przez kilka miesięcy, zatrudniliśmy trzech najlepszych detektywów, którzy z dnia na dzień zmieniali swoje teorie. Spadła z klifu, proszę pana. Utonęła w pobliskim jeziorze. Jeszcze chwila, a dowiedziałbym się, że wynajęła rakietę i poleciała na księżyc. Do cholery – zaklął – co więcej mogłem zrobić?! Wynająłem nawet wróżkę, choć wiesz, że nie wierze w magię, a ona mówiła coś o wampirach, wilkołakach, czy innych potworach. Babcia powtarzała, żeby jej nie szukać, że to tylko dodatkowy ból, a ja niczym głupiec wierzyłem, że kiedyś stanie w drzwiach i powie: żałuje, że wyjechałam. Kochałem ją, Amy, kochałem tak samo, jak kocham ciebie, jesteś dla mnie niczym córka i nie chcę, żebyś się w to zagłębiała, nie chcę, żeby cię bolało, tak jak mnie.
 - Tommy, przepraszam! – rzuciłam mu się w ramiona- Przepraszam, że jestem pieprzoną egoistką i nie potrafiłam cię zrozumieć.
 - Damy nie używają takich słów. – kiedy pogroził mi palcem, jego twarz rozjaśnił uśmiech– A teraz – lekko mnie od siebie odepchnął – pozwól, że coś ci pokaże. Chodź za mną! – udał się w kierunku drabinki na strych.
                 Nie byłam tam, odkąd skończyłam 6 lat. Wspięłam się zręcznie po drewnianych szczeblach i już stałam na starej, w moim odczuciu dość niepewnej, zbitej z desek podłodze. Zapach drewna, staroci oraz wilgoci wcisnął się nieproszony w moje nozdrza. Nie był nieprzyjemny, ale przywoływał wspomnienia, które zniekształcone przetrwały w mojej głowie.
               Ciepły, sierpniowy wieczór, wesoło trzaskający ogień w kominku, gwar rozmów przy stole, śmiechy, zapach świeżo zaparzonej kawy, dwie osoby siedzą dywanie.
 - Ja będę złym smokiem, a ty śliczną królewną, dobrze?- pyta mała dziewczynka. Iskry nadziei tlą się w jej dużych, szarobłękitnych oczach.
 - Znowu mam być dziewczynką? Nie, nie tym razem! - odpowiada młody mężczyzna – Och, Amy, nie patrz tak na mnie... - wzdycha i ukazuje rząd prostych zębów, kiedy się uśmiecha – poddaję się. Zły smoku, proszę nie zjadaj mnie – naśladuje kobiecy głos, a jego towarzyszka wybucha gromkim śmiechem.
 - Jesteś wspaniały, chciałabym, żebyś był moim tatą, wujku.
                       Tommy wziął jakieś wielkie, kartonowe pudło, przetarł ręką grubą warstwę kurzu, kaszlnął i podał mi gruby zeszyt. Nie wiedziałam o co chodzi, ale mu ufałam, kochałam go jak ojca, którego nigdy nie miałam.
 - Otwórz, kiedy będziesz miała ochotę się czegoś o niej dowiedzieć.
W odpowiedzi pokiwałam tylko głową i poszłam do swojego pokoju, w dłoni dzierżąc przedmiot należący niegdyś do Chloe Coots. Wygodnie rozsiadłam się w fotelu, przez dłuższą chwilę z niepewnością obserwując bladoróżową okładkę. Na jej środku staranne złote litery tworzyły imię właścicielki. Powoli przesunęłam palcem po napisie. Im bliżej byłam poznania mamy, tym bardziej chciałam wyrzucić ten pamiętnik do kosza. Niepewność targała mną niczym wichura gałęziami drzew. Jednak zrobiłam to. Zatopiłam się w jej słowach.

                       Zauważyłam, że jest między nami tyle podobieństw. Podobne poglądy, dusza artysty, pragnienie wolności. Kiedy Skończyłam czytać, zegar wybił godzinę 22. Nie miałam pojęcia, iż rozmyślanie o mamie, legendzie oraz liście pochłonęły mnie tak bardzo, że zapomniałam o Bożym świecie. Po tak emocjonalnym dniu chciałam już znaleźć się w łóżku, w końcu nazajutrz czekała mnie szkoła. Mechanicznie odłożyłam zeszyt mamy na półce i już miałam wyjść z pokoju, kiedy dostrzegłam roztopione lody, pokrywające całą powierzchnię blatu, a teraz także pamiętnik. Przerażenie sprawiło, że przestałam logicznie myśleć. Instynktownie zrzuciłam przedmiot mojej matki na ziemię i pobiegłam po szmatkę, aby go wyczyścić. Niestety kartki się posklejały. Delikatnie je rozdzielałam, niemal wszystkie odchodziły od siebie z łatwością, jedynie dwie niesforne za nic nie chciały się od siebie odkleić. Wpadłam na pomysł, żeby rozciąć ich krawędzie, bo środek wydawał się nietknięty przez miętowe pyszności. Jak się okazało- miałam rację, tylko brzegi były złączone. Jedyne co mnie zaskoczyło, to kawałek papieru, który był ukryty między posklejanymi stronami.  

♥♥♥
Dziękuję! Dziękuję za każdy komentarz, za każdą ocenę, za każde miłe słowo, za konstruktywną krytykę i za wszystko! Wasza obecność jest dla mnie największą motywacją. :) 
Niby nie ma nic przełomowego w tej notce, ale może ktoś zauważył coś w liście... Otóż w tym szaleństwie jest metoda, kto czytał „szatana z siódmej klasy” na pewno coś znajdzie, kto nie – musi zaczekać do następnego rozdziału.
Pozdrawiam, 
Anonimowa.