.

niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 4 "Zawsze jest lepiej, żeby ten, kto wzbudza w nas strach, bał się nas bardziej".

     -   Chodzi o to, iż Chloe zwykła mawiać: lustra są przyjaciółmi głupich i próżnych, ja natomiast wolę mieć lustro w przyjacielu, niż przyjaciela w lustrze! - zachichotał – nigdy nie rozumiałem tej kobiety.
           Palcami wskazującymi rozmasowałam swoje skronie. Śmiech, który wydobył się z gardła mojego wuja uświadomił mi coś ważnego – nie mogę zachowywać się tak, jakby ona zniknęła ponownie, czas żałoby minął. Ból, który lata temu bezlitośnie rozszarpał moją duszę na miliony kawałków będzie mi towarzyszył co dnia, jednak nie wolno mu pozwolić przejąć kontroli. Jej temat, temat Chloe Coots już dawno przestał być tabu. Ten list wstrząsnął mną, jakby ktoś znów mi ją odebrał, porwał, zabił! A to nieprawda! Nie wiadomo nawet, czy nie wmówiłam sobie tego wszystkiego, ta cała tajemnica, legenda, czy to w ogóle miało jakiś sens? Nie, zero sensu, zero prawa istnienia, a jednak jakaś siła kazała mi brnąć w to dalej. Weź się garść, Amando – nakazałam sobie w myślach – nie możesz wiecznie się mazać!
     -   Kto był jej najlepszym przyjacielem? – rzekłam po kilku minutach milczenia, jakby wyrwana z jakiegoś transu.
          Tom pogładził swój podbródek, spojrzał na sufit i przygryzł kciuk. Po chwili odezwał się dość nieśmiało:
     -   Nie jestem pewny, ale chyba miał na imię Jeremy. A może to był Julian? Bo John chyba nie – rozpoczął monolog. - Ian, Jason albo coś w tym stylu! Na pewno było tam coś z "J".
     -   A może... – przerwałam mu – może ten mężczyzna to Joseph?
     -   Nie ... zaraz ... tak! Skąd to wiesz? - odparł ze zdziwieniem.
     -   Wydaje mi się, że przyczynił się do tego jakiś pamiętnik, który należał do mojej matki i został podarowany mi przez najlepszego wujka pod słońcem! Wiesz, że jesteś super, no nie? Nawet jako czterdziestolatek mieszkający z matką! - uśmiechnęłam się wesoło i poczochrałam jego kasztanową czuprynę.
     -   Wypraszam sobie! – obruszył się. - Jaki czterdziestolatek? Niedawno obchodziłem dwudzieste urodziny.
     -   Jedenaście lat temu! - założyłam ręce na piersiach. - Bliżej ci do emerytury, niż podstawówki.
     -   Jakaś insynuacja? Chcesz mieć dom tylko dla siebie? - zapytał wesoło.
     -   No jasne! - wybuchłam gromkim śmiechem. - Już my z Cru zaopiekujemy się tą przestrzenią, prawda?
     -   Nie prawda! - wykrzyknęła radośnie – Lubię twojego wujka. Jeśli odejdzie, kto nam będzie kupował piwo?!
     -   Co kupował? - do pokoju weszła zszokowana babcia.
          Naraz ja, Cru i Tommy wybuchnęliśmy głośnym rechotem. Moja przyjaciółka śmiała się tak bardzo, że rozbolał ją brzuch, wskutek czego tarzała się po podłodze, wydając na przemian dźwięki chacha i auć.
          Przy kolacji postanowiłam, że o Josepha wypytam późnym wieczorem, kiedy wszyscy będą na tyle zmęczeni, żeby nie zastanawiać się nad powodem tej dociekliwości.
     -   Cru – zaczęłam, kiedy moja przyjaciółka już siadała przy stole – musimy być ostrożne i bardzo delikatne.
     -   Chodzi ci o to piwo? - szepnęła moja przyjaciółka.
     -   Nie – odrzekłam z uśmiechem – chodzi o Josepha. Na razie nic nie wiemy, ale nie możemy pytać wprost, bo zorientują się, że coś jest na rzeczy.
     -   No tak, bo pytanie o najlepszego kumpla zmarłej matki jest dziwne! – zmarszczyła czoło.
     -   Nie o to chodzi. Wczoraj pytałam o legendę, dostałam jej pamiętnik, a dzisiaj przeszukałyśmy dom w poszukiwaniu pamiątki, jeśli teraz damy im powód do podejrzeń, to resztę informacji będziemy musiały zdobyć na własną rękę.
     -   Jasne – mrugnęła do mnie – misja pierwsza: zdobycie informacji o Josephie rozpoczęta – powiedziała, naśladując komputer, albo robota.
     -   To nie żarty! - upomniałam ją, ale ona taka już była, niczego nie brała na poważnie.
          Po kolacji usiedliśmy przy wielkim, drewnianym stole na werandzie. Ja i Cru zajęłyśmy huśtawkę, delikatnie kołysząc się w rytm spokojnej muzyki, dochodzącej z radia. Na ogromnej hebanowej scenie, gwiazdozbiory zalotnie mrugały do nas swymi gwiezdnymi oczami, a księżyc bladym promieniem oświetlał nasze twarze.
     -   Może w coś zagramy? - zaproponowała babcia.
Wszyscy przytaknęliśmy jej skinieniem głowy.
          Babcia była dosyć chuda i niska, miała najwyżej metr sześćdziesiąt. Regularnie farbowała swoje długie, sięgające ud włosy na fiołkowo. Kiedy się uśmiechała, jej zazwyczaj ogromne, błękitne oczy były prawie niewidoczne, a na policzkach tworzyły się dwa urocze dołeczki. Bił od niej specyficzny blask, swego rodzaju piękno, którego nie odbierały jej ani ciemnofioletowe cienie, ani wyrzeźbione przez czas zmarszczki. Tommy w ogóle jej nie przypominał, gdybym ich nie znała, mogłabym przysiąc, że nie są rodziną.
          Był wysoki, postawny oraz barczysty, na smukłą twarz opadały ciemne, prawie czarne, niesforne loczki. Zadarty nos bardzo go odmładzał, lecz równoważył to jego specyficzny, dość ponury wyraz twarzy i chłód bijący z brunatnych oczu. Nie był zwykłym ponurakiem, choć takowym wydawał się na pierwszy rzut oka. Przy bliższym poznaniu zyskiwał miano przyczajonego wesołka – tak nazwałyśmy go z Cru w dzieciństwie.
          Babcia właśnie zatrzasnęła duże, dębowe drzwi, w ręku dzierżąc talię uno. Usiadła na wiklinowym fotelu i rozdała karty. Powietrze przesiąknięte było zapachem sosen i świeżo skoszonej trawy.
     -   Mandy bierze dwanaście! - wykrzyknęła tryumfalnie Cru, kiedy na kupkę padło kolejne „plus cztery”.
     -   O nie! - jęknęłam zawiedziona.
     -   To ja wezmę za ciebie, słońce! - odrzekła wesoło babcia, sięgając po karty – i tak nie lubię wygrywać.
     -   Mamo, tak nie można – upomniał ją wujek.
     -   Oj nie bądź zazdrosny, kocham cię równie mocno, co Amy. Tylko, że ona nadal jest słodka, a ty mój drogi – pogładziła go z czułością po twarzy – ogranicz słodycze, to może jeszcze kiedyś będziesz.
Wujek lekko się skrzywił, ale pozostawił to bez komentarza.
           Spiker w radiu ogłosił właśnie dwudziestą trzecią, temperatura powietrza znacznie spadła, a nieubłagany Morfeusz już kładł na mnie lepkie macki. To był znak, że czas działać.
     -   Powinnam już iść – stwierdziła Cru i na dowód tego głośno ziewnęła. – Mama będzie się niepokoić.
     -   Odwiozę cię – zaproponował Tommy. Wstał i zniknął w czeluściach domu w poszukiwaniu kluczyków.
     -   Babciu? -zaczęłam - dowiedziałam się dziś, że przyjaciel mojej mamy miał na imię Joseph, możesz powiedzieć mi o nim nieco więcej?
     -   To nie jest najlepszy temat do rozmów. Wiesz, Joseph jest typem spod ciemnej gwiazdy, całe dnie spędza u Petersa. Lepiej, żebyś trzymała się od niego z daleka – ucięła naszą dyskusję.
          Przed snem zapisałam jeszcze w dzienniczku „bar u Petersa, Mglista Polana”. Zdecydowanie należało to sprawdzić.
          Zaraz po przebudzeni zerknęłam na kalendarz, niecałe sześćdziesiąt dni do rocznicy, jeśli chciałam rozwiązać zagadkę, to musiałam się pospieszyć. Na dziś zaplanowałam sobie krótki wywiadzik z Josphem.
          Lekcje minęły zaskakująco szybko, nawet matma - o dziwo - nie przyprawiła mnie dziś o ból głowy. Stałam przed salą 313, w nadziei, że pan Be rozchorował się albo postanowił wyjechać na długi urlop, gdzieś na Marsa czy Księżyc. Zza drzwi dobiegły mnie jakieś głosy, najwyraźniej nauczyciel nie poszedł mi na rękę. Powoli dotknęłam klamkę, naciskając ją delikatnie. Policzki piekły żywym ogniem, dłonie i kolana drżały, miałam wrażenie, że zemdleję. Czułam się zażenowana, zawstydzona całą sytuacją. Ach ten Latrimmo – pomyślałam – to on powinien siedzieć tu, równie speszony co ja! Pięć głębokich oddechów i wchodzę. Ewentualnie sto pięćdziesiąt siedem. Zaczynam głośno liczyć:
     -   Jeden, dwa, trzy ...
     -   Co robisz, wchodź! - zagadnęła mnie Clio.
     -   Jasne, właśnie chciałam to zrobić – odparłam, siląc się na blady uśmiech.
          Dziewczyna popchnęła drzwi, wydając z siebie piskliwy głosik:
     -   Dzień dobry, wspaniali aktorzy i panie, panie reżyserze.
           Głośne wejścia, wyjścia i ciągłe zwracanie na siebie uwagi zdecydowanie było jej ulubionym zajęciem. Zresztą, stanowiło to hobby obu bliźniaczek. Wyglądały niemal identycznie. Wąskie, złote oczy oprawione długimi, gęstymi rzęsami. Czerwone, wydatne usta, które wydymały ilekroć korytarzem przechodził jakiś przystojniak. Zgrabny nosek, kilka złotych piegów i brwi naturalnie ułożone w idealny łuk. Nawet ich cera była nieskazitelna! I te ciemne fale kaskadami opadające na ramiona. Do tego dochodziła niezliczona ilość talentów, takich jak: śpiew, taniec, gra na instrumentach czy pisanie sztuk (ale ani ja, ani Cru nie uważałyśmy tych ich marnych wypocin za dobre sztuki!). Jakby tego było mało, w gratisie dostały dobre maniery i ponadprzeciętną inteligencję. Albo one miały tam na górze jakieś układy, albo były czarownicami. Biorąc pod uwagę ich charakter – stawiałabym na to drugie.
          Prawie całą próbę przesiedziałam za kulisami, moja rola ograniczała się do trzech kwestii i widowiskowego samobójstwa. Spojrzałam na zegarek, dochodziła siedemnasta, a brunet wciąż nie pojawił się w sali. Większa część aktorów zmyła się już ze sceny, gruby Billy wciąż ćwiczył dykcję, mówiąc coś z korkiem w ustach. Choć usilnie starałam się zrozumieć jego bełkot, dosłyszałam może ze trzy wyraźne słowa. Nie widząc nic ciekawszego do roboty jeszcze raz rozejrzałam się po sali, nie dostrzegłam jednak ani śladu Williama. Zakasałam rękawy i zabrałam się do zamiatania sceny.
     -   Coots, musimy porozmawiać – rzekł dość poważnie pan Be, gładząc się po swojej łysinie.
          Tego właśnie obawiałam się najbardziej. Postanowiłam, że nie będę się tłumaczyć ani usprawiedliwiać, lepszym rozwiązaniem było przeprosić, karę i tak już dostałam.
     -   Przepraszam – spuściłam głowę - to był pierwszy i ostatni raz.
     -   Właściwie ... - mina pana Blaka wyrażała zakłopotanie, co bardzo mnie zaskoczyło. - Nie masz za co przepraszać. Wiem, że to nie twoja wina.
     -   Ale.. ale – dukałam zmieszana. Pan Be to ostatni człowiek, po którym spodziewałabym się wyrozumiałości.
     -   Spokojnie. – wyszczerzył pożółkłe od kawy i papierosów zęby w uśmiechu.
     -   Nie rozumiem – zmrużyłam oczy.
     -   Znam Williama. To syn kobiety, z którą aktualnie się spotykam. To naprawdę dobry chłopak, ale nie przywykł jeszcze do nowej sytuacji i stara się wyrzucić mnie ze swojego życia. Trafiłaś na niego przypadkiem i oberwało ci się, prawda?
     -   Tak, ale...
     -   Słuchaj, powiedziałem ci prawdę, a mogłem to ukryć. Nie potraktuj tego jako szantaż, tylko jako prośbę.
     -   Prośbę? - uniosłam brew. Byłam ciekawa, czego może ode mnie chcieć.
W odpowiedzi pokiwał twierdząco głową.
     -   Jeśli dyrektor dowie się, że to moja prywatna sprawa, grożą mi poważne konsekwencje. Dla ciebie będzie to tylko miesiąc sprzątania, a dla mnie ... - ze smutkiem pokręcił głową.
     -   Wyrzucą pana? - szepnęłam.
     -   Wyślą na wcześniejszą emeryturę. Jestem już stary, Amy, oni chcą się mnie stąd pozbyć. I proszę zostaw to dla siebie. Wszystko, co powiedziałem ci dzisiaj.
     -   Jasne – przytaknęłam z uśmiechem – my, artyści, musimy trzymać sztamę, no nie?
           Kiedy wpatrywał się we mnie z nadzieją, zobaczyłam w nim człowieka. Człowieka, który całe swoje życie poświęcił pasji, teatrowi, a wylądował jako reżyser szkolnego kółka. Naprawdę zrobiło mi się go żal. W końcu nie jego wina, że ten impertynent zachował się jak ostatni dupek.
     -   Dziękuję. Naprawdę nie wiesz, ile to dla mnie znaczy!
     -   Och, bo się zaraz wzruszę – ironiczny ton i teatralne pociągnięcie nosem, już wiedziałam, kto to powiedział.
     -   Dziękuję – powtórzył nauczyciel i wyszedł z sali.
     -   Żal mi cię! - krzyknęłam do Williama.
          Nie zaszczyciłam go nawet spojrzeniem. Zakasałam rękawy i chwyciłam pierwszą lepszą miotłę.
     -   Żal? - chłopak głośno się zaśmiał – i mówi to dziewczynka, która nie ma ani ojca, ani matki.
     -   Skąd to.. - uniosłam brew.
     -   Szkolne akta.
          No teraz to naprawdę poczułam złość. Nie, złość to za mało, wstąpiła we mnie furia. Nie dość, że przeczytał MOJE dokumenty, to jeszcze śmiał wygarnąć mi w twarz, że nie mam rodziców. Trafił w czuły punkt, ale smutek rozpalił w moim sercu chęć zemsty. Może nie było to honorowe, lecz posłużyłam się jedynym asem, który krył się w moim rękawie.
     -   Żal – odparłam z pewnością – bo wiem, co kieruje twoim zachowaniem. Strach! - chłopak zacisnął szczęki, a ja postanowiłam uderzyć jeszcze raz. - Przeraża cię, że ktoś może zając miejsce twojego ojca. Och, Willi – rzekłam słodko i piskliwie – mały, przerażony Willi.
          W ciągu kilku chwil brunet znalazł się tuż przy mnie. Zrobiłam parę kroków do tyłu, ale on nie pozwalał mi się oddalić. Nie miałam ochoty na zbytnią bliskość, więc cofnęłam się jeszcze trochę. Kiedy moje plecy dotknęły ściany, dostałam gęsiej skórki. Na jego usta wpełznął jadowity uśmieszek. Uniósł prawą rękę, dłoń zacisnął w pięść, zamachnął się i ... uderzył w ścianę tuż przy mojej twarzy. Cicho pisnęłam.
     -   Och, Amy – wyszeptał mi do ucha – mała, przerażona Amy. Jedyną osobą, która się tu boi jesteś ty!
     -   Chyba żartujesz – prychnęłam – to ma mnie przestraszyć? Nie rusza mnie to – skłamałam.
     -   A ta gęsia skórka – znów wybuchnął tym swoim irytującym śmiechem – nieładnie jest kłamać. Wiesz co kiedyś robiono z kłamcami? - pochylił się, tak, aby jego twarzy znajdowała się naprzeciw mojej - Ucinano im języki – ostatnie zdanie wypowiedział prawie bezgłośnie
          Głośno przełknęłam ślinę. Stop – pomyślałam – granica została przekroczona. Nie znałam tego chłopaka, ale już na pierwszy rzut oka wydawał się niebezpieczny i niepoczytalny. Jakoś się z tego wyplącze.
     -   Dobry jesteś z historii, na pewno masz same szóstki! - uśmiechnęłam się przyjaźnie. Albo po prostu zrobiłam głupi grymas, w tym stresie nie kontrolowałam mojej mimiki.
     -   Nie udawaj idiotki – westchnął. - Mówił ci ktoś kiedyś, że czasem zachowujesz się jak głupiutka dziewczynka? Na pewno masz same szóstki – przedrzeźniał mnie, naśladując kobiecy głos.
     -   Czuję się nieswojo, mógłbyś mnie już puścić? - spróbowałam po ludzku.
     -   Skoro takie jest twoje życzenie – rozłożył ręce. – Zresztą ta zabawa nie może trwać wiecznie, sala sama się nie posprząta.
          Zabawa? Dobre sobie. Normalnie pękam ze śmiechu, kiedy jakiś obłąkaniec opowiada mi o kaleczeniu ciała. Na język cisnęło mi się tyle uwag, jednak myśląc o własnym bezpieczeństwie, zachowałam je wyłącznie w swoim umyśle. Jak najszybciej zrobiłam swoją część, zważając na to, iż powinnam odwiedzić jeszcze jedno tajemnicze miejsce - Bar u Petersa.
          Niestety bar ten mieścił się w ostatnim miejscu, do którego miałabym ochotę się udać. „Mglista polana”- tak jako małe dzieci nazywaliśmy tę część Barnville. Część, którą znaliśmy jedynie z opowiadań, nikt bowiem nie odważyłby się zapuścić w takie tereny, z trzech stron otoczone gęstym lasem, z czwartej – cmentarzem. Małolaty bały się tego specyficznego klimatu, było to więc idealne miejsce, żeby zrobić tam coś tylko dla dorosłych. Początkowo była to knajpka, lecz z racji klienteli, składającej się z kilku podstarzałych mężczyzn, pragnących utopić się w palących odmętach wódki; zrezygnowano z podawania tam jedzenia.
          Z dwojga złego, wybrałam przeprawę przez las. Trzymając się ścieżki, stąpałam ostrożnie, co rusz potykając się o wystające korzenie. Mimo usilnych prób, słońce z ledwością przedzierało się przez gęstwinę gałęzi, więc panował tu półmrok. Starałam się nie zwracać uwagi na szmery, trzaski, ani cienie, które potęgowała moja bujna wyobraźnia. Mimowolnie napięłam mięśnie, przygotowana na atak jakiegoś mordercy, czy dzikiego zwierzęcia. Na szczęście nic takiego mnie nie spotkało. Odetchnęłam głęboko, zostawiając za sobą tamten krajobraz. Polana była zdecydowanie bardziej oświetlona, choć także nieprzyjazna. Zlokalizowałam jedyny budynek w okolicy. Nie wyglądał zachęcająco. Zwykły sześcian z czerwonej cegły. Nad drewnianymi drzwiami wisiał szyld w kowbojskim stylu, na którym markerem napisano „zapraszamy”. Przekręciłam gałkę. Do moich nozdrzy wdarła się woń tytoniu, alkoholu i potu. Nic przyjemnego. Podeszłam do laty, mieszczącej się naprzeciw wejścia . Omiotłam spojrzeniem kilka stołów, ustawionych w rzędzie, pod oknami, były kwadratowe, drewniane i pokryte wodoodpornymi obrusami w zwierzęce motywy. W rogu, pod sufitem, znajdował się stary telewizor. Prawie wszystkie, czerwone, plastikowe krzesła były puste. Przy jednym stole siedział starszy, może pięćdziesięcioletni, całkowicie łysy mężczyzna, z zainteresowaniem przyglądając się butelce z piwem. Gdzieś dalej, w cieniu, zauważyłam jeszcze jednego człowieka, ale trzymał gazetę w taki sposób, że nie dostrzegłam jego twarzy, dłonie jednak wydały mi się ładne, miękkie i młode. Przy barze siedziała grupka zarośniętych pijaków; z ich twarzy wywnioskowałam, że dziś wypili już stanowczo za dużo. Z pewną dozą nieśmiałości podeszłam do grubego, ale całkiem młodego człowieka za barem. Właśnie czyścił kufel, wsłuchując się w relacje meczu, dobiegającą z radia. Ciemne, krzywo przystrzyżone włosy opadały mu na oczy i wciąż odgarniał je nerwowym gestem.
     -   Dobry wieczór – zaczęłam, siląc się na najbardziej uprzejmy uśmiech.
     -   Może i dobry, ale kto to wie? - odrzekł dość oschle.
          I miał rację. Bo niby skąd mogłam mieć pewność? Nie wiedziałam nawet, jak zacząć temat o mojej mamie. "Cześć, co wiesz o zjawiskach nadprzyrodzonych"- raczej nie wchodziło w grę.
     -   Gdzie znajdę Josepha?
     -   Siedzi tam – wskazał na łysego człowieka, zajmującego krzesło.
     -   Dzięki. Poproszę colę – rzuciłam.
          Zgarnęłam napój z lady i przysiadłam się do potencjalnego informatora.
     -   Tak? - spojrzał na mnie spod byka. Zrozumiane, byłam niechcianym towarzyszem, kiedy on pragnął upajać się samotnością.
     -   Jestem Amanda – wyciągnęłam dłoń, na którą zerknął tylko z pogardą. - Amanda Coots – spróbowałam raz jeszcze.
     -   Coots? - zlustrował mnie swymi dużymi, zielonymi oczami. - Ta Coots?
     -   Siostrzenica Tommy'ego, wnuczka Emily i Edwarda, córka Chloe – odparłam jednym tchem.
     -   Chloe ... - szepnął, dotknąwszy delikatnie mojego policzka. - O Boże, jesteś taka podobna do Chloe.
          Poczułam się dość niezręcznie, ale jego mina wyrażała cierpienie, tęsknotę i ból, nie mogłam uciec.
     -   Czy może mi pan coś o niej powiedzieć? O was ... - zaczęłam ostrożnie. Miałam nadzieję, że w ten sposób dowiem się czegoś o legendzie.   

                                                                  ***

Dzień dobry wam znowu! :) Notka duuużo dłuższa od poprzedniej, mam nadzieję, że was to ucieszy! :D I pojawiła się w miarę szybko, co cieszy mnie. Pojawił się mini wątek grozy, ale przyznam szczerze - jak na razie William jest moim ulubionym bohaterem! :D Wklejam kolejną piosenkę, która towarzyszyła mi przy pisaniu. 
Nie, nie jestem emerytem, ale ta piosenka jakoś zapadła mi w pamięć :)
*Tytuł to cytat Umberta Eco.
Pozdrawiam :) 

17 komentarzy:

  1. Po doba mi się to opowiadanie. Nie dziwie się że zrobiło się jej przykro kiedy William wygarnął że nie ma rodziców. Moim zdaniem nie było to miłe z jego strony. Ale tak czy siak tekst mi się podoba, przeczyta;lam go jednym tchem i naprawdę jest zarąbisty
    http://wez-olowek-i-narysuj-formule1.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Każdy kolejny rozdział wydaje się być jeszcze lepszy od poprzedniego :) Zawsze kończysz w najciekawszym momencie, więc już czekam na następny post! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny rozdział, naprawdę podziwiam twój kunszt. Wszyscy bohaterowie są tak wyraziści, uwielbiam Williama i jego mroczną duszę. Cru też zalicza się do moich ulubionych bohaterów. Ciekawi mnie cała legenda i ta tajemnicza otoczka. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Za każdym razem czytam Twoje rozdziały z całkowitym skupieniem i zaciekawieniem, a potem myślę o tym, co może wydarzyć się dalej. Nawet po kilku zdaniach łatwo przenieść się do tamtego świata i obserwować wszystkie sytuacje jakby stało się obok bohaterów. Jestem ciekawa, co powie Joseph i jak Amanda poradzi sobie z całą tą sytuacją... Czekam na następny rozdział, mam nadzieję również fascynujący

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu! Cudo ;o Talent masz, nie ma co ;)
    Jestem zła, bo dalej lubię Williama ;c Zresztą jak mi się od początku spodobał to do końca będę go lubić i wątpię, że się to zmieni ;3 Rozdział jak najbardziej na tak i czekam na więcej ;) Pozdrawiam ;3

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam do siebie na NN :)

    http://mylife-jordanslife.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziewczyno, masz wielki talent.
    Piszesz bardzo dobrze, nie ma żadnych błędów interpunkcyjnych.
    Bardzo ciekawi mnie, co będzie dalej z Amandą. Czy Joseph powie jej coś o Chloe. Będę czytać dalej, cudowne. :)
    Pozdrawiam. :)

    http://opowiadaniazglowywziete111.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Łoo jeny ile tych imion, ale tak przyznaję mój błąd, bo zaczęłam czytać od 4 rozdziału..wiem wiem..zacznę od początku, to się nie pogubię :) Ale tekst - MEGA :) siedemserc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Też uważam, że masz talent. Większy niż ja T_T (muszę marudzić, a że u ciebie nie ma na co, to biorę się za siebie). Fajnie, że piszesz długie rozdziały. To wcale nie jest złe, jak dla mnie. Świetne piosenki tak na marginesie <3 Ale co do rozdziału: Cudowny, mega wciągający od pierwszego zdania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a i jeszcze obserwuje XD no i zapraszam, jeśli chciałabyś wejść. http://atakujac-rzeczywistosc.blogspot.com

      Usuń
  11. Jesteś zainteresowana zwiastunem na bloga ? Zapraszam do zgłaszania się tutaj
    http://nasze-zwiastuny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Co to za piosenka i kto ją śpiewa na twojej playliście ? Numer 1 ?

    OdpowiedzUsuń
  13. hmm od czego tu zacząć ;d
    Masz talent i widać że uważałaś na lekcjach polskiego xd wygląd bloga jest ładny staranny ;3 styl pisania bardzo mi się podoba i ten pomysł na to opowiadanie. Będę wpadać tutaj częściej ;d Jak bym zaczęła czytać od początku to bym wiedziała skąd w tym tyle imion ale zaraz biorę się za czytanie. Jednym słowem zwaliło mnie z nóg to opowiadanie bo masz naprawdę wielki talent i życzę sukcesów ;)

    kinja-kinjaa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. Co to za piosenka nr 8?
    3maj się cieplutko ^.^

    Jeżeli ci się spodoba zaobserwuj.
    http://moda-ma-zasady.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń